Z cyklu Semper Iuncti 600 na 600 Jubileusz
Sokołów Podlaski BARWY MIASTA odc. 67
Pożar zakończony tumultem i bezskuteczne próby opanowania sytuacji, czyli Sokołowska Apokalipsa roku 1851
Pożar, który miał miejsce w Sokołowie, w roku 1851 był tym z kategorii dużych, czyli takich co nawiedzały drewniane miasteczka o ciasnej zabudowie średnio raz na dwadzieścia lat. Jego niszczycielska szybkość przemieszczania się spowodowała apostkaliptyczne straty materialne, co też było niejako regułą w takich przypadkach i być może nic w tym nie było by takiego wyjątkowego, gdyby nie pewne wydarzenia jakie rozegrały się na tle szalejącego wokół żywiołu. Chodzi mianowicie o to, że ludność żydowska w naszym miasteczku zamiast gasić, co wydawałoby się naturalne i logiczne, na widok biegnącego z pomocą, czyli z wiadrami, grabiami, bosakami, siekierami tłumu w ich stronę, czyli w miejsce kwartału zamieszkałego przez żydów by walczyć z ogniem, bo tam się przecież paliło - rzuciła się na przeciwko ratownikom, a że była to równie liczna grupa skutecznie uniemożliwiła dotarcie do źródeł zagrożenia. Ogień zaś nie czekał aż obie strony się wykrzyczą na siebie, wydostawał się dalej przenosząc po słomianych dachach ognistego kura. Zawiadomiony o problemie, ba wręcz przepychankach i rękoczynach, obawiający się najgorszego próbował przemówić do rozsądku zwaśnionym stronom burmistrz Ludwik Grygowski wraz z miejscowymi policjantami. Na próżno apelował, prosił, groził, błagał. Żydzi nie ustąpili nawet o krok. Ogień wreszcie wydostał się dalej zmierzając w kierunku ulicy Pięknej przeskoczył przez rynek oraz w drugim kierunku czyli w stronę cerkwi unickiej tj. na Siedlecką i Repkowską. Wreszcie burmistrz nie mogąc nic zaradzić wysłał gońca z wezwaniem w celu uspokojenia szykującego się na całego tumultu, wojsko rosyjskie. Nie mogąc się doczekać ich przybycia, następnego. Mijały cenne minuty. Wojsko carskie nie przybyło. Wiadomo "a niech te Polaczki się tam pozabijają, a resztę niech piekło pochłonie". Wreszcie każdy rozbiegł się ratować co można było. Żydzi zostali przyglądając się płonącemu miastu i własnym domom. Kilka godzin później było po wszystkim. Z póżniejszych relacji i ustaleń wiemy, że w sumie spłonęło tego feralnego dnia 112 domów i pół setki innych zabudowań gospodarczych. Dwa tysiące ludzi zostało bez dachu nad głową, a straty ostatecznie oszacowano na ogromną kwotę 30 tys. rubli. W związku z dziwnym zachowaniem Żydów przeprowadzono dochodzenie w wyniku którego ustalono, że pożar wybuchł w dzielnicy żydowskiej, konkretnie w obejściu niejakiego Moszka Milfarera zwanego Kamlotem i w błyskawicznym tempie ogarnął cały kwartał miasta. Nawet urzędnikom badającym incydent i próbującym wyjaśnić co było bezpośrednią przyczyną zajścia nie chciało się pomieścić w głowie, kto normalny zamiast gasić własny dom i ratować dobytek robi coś wręcz odwrotnego, czyli nie pozwala na akcję gaśniczą? Zadawano więc kolejne pytania, wzywano następnych świadków wydarzeń, a ich relacje i opowieści tak się od siebie różniły, a niektóre były wręcz nieprawdopodobne, czy zgoła fantastyczne, że wreszcie dano temu spokój zadowalając się jednym, które mogło być. A mianowicie, że Żydzi nie pozwolili na interwencję u siebie bo obawiali się szabrowników, którzy pod pozorem pomocy wszystko rozkradną. Więc, co zapytacie? Lepiej żeby się spaliło? I tu dochodzimy do sedna sprawy. Co próbowano ukryć przed postronnymi osobami? I co było tak cennego, albo inaczej, co mogło kosztować więcej niż 30 tys. rubli? Właśnie. Do tematu więc wkrótce powrócimy, bo przed nami epidemia i to poniekąd dzięki niej trafiono na ślad tej Płonącej Żydowskiej Zagadki z Sokołowa rodem.
Foto/Tekst Ewa K. Skarżyńska i Dariusz M. Kosieradzki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz