Z cyklu Semper Iuncti 600 na 600 Jubileusz
Sokołów Podlaski BARWY MIASTA odc. 68
Pandemia po sokołowsku 1855, czyli jak dokładnie policzyć ofiary skoro w świetle prawa część z nich w ogóle się nie urodziła?
Jest takie stare powiedzenie, że nieszczęścia chodzą parami więc wyobraźcie sobie iż nie minęły jeszcze na dobre skutki i echa gigantycznego pożaru w Sokołowie z roku 1851, po którym ze swoim stanowiskiem pożegnał się burmistrz Ludwik Grygowski, a na jego miejsce prawie siłą i na krótko delegowano na wakat Brzeźniewskiego 1852/53, już na horyzoncie i to co raz to bliższym pojawiło się nowe zagrożenie. Do europejskiej części Rosji przywleczono z Azji Cholerę, a ta rozpoczęła marsz na zachód w stukocie żołnierskich butów i rozlała się kolejnymi falami po dawnej Kongresówce w 1848, 1852 i 1853. Władze carskie i lokalni urzędnicy naturalnie ostrzegały, wydawały prikazy, ale tak naprawdę niewiele mogły zrobić jak tylko opóźnić przemieszczanie się epidemii. Już w 1846 r. wydano też nakaz kategoryczny przeniesienia wszystkich cmentarzy grzebalnych poza teren miasta w nieprzekraczalnym terminie dwóch lat. Ten temat potraktujemy oddzielnie gdyż właśnie wtedy założono dwa znane nam współcześnie cmentarze na ul. Chopina i ul. Bartoszowej, bardziej znany jako cmentarz przy siedleckiej. Epidemia była więc w Sokołowie kwestią najbliższego czasu i przyszła w najgorszym miesiącu lata, czyli w lipcu 1855 r. Trwała zaledwie trochę więcej jak trzy miesiące, gdyż wygasła równie szybko jak nadeszła tj. w październiku tegoż roku, czyli wtedy jak się ochłodziło. Najbardziej śmiercionośne miesiące przypadły więc na lipiec i sierpień. Radzono sobie z nią podobnie jak z pożarami, czyli nie radzono, ale podejmowano działania i niesiono pomoc zwłaszcza tym którym nikt jej nie udzielał tj. najbiedniejszym mieszkańcom, chociaż jak wiadomo przecinkowiec cholery nie miał też zupełnie szacunku dla bogatych. W akcję włączyły się oba sokołowskie kościoły, czyli katolicki reprezentowany od 1847 r. przez proboszcza ks. Karnickiego, a jego wikary ks. Jan Czarnocki przypłacił to życiem, oraz przez proboszcza parafii unickiej ks. Zatkalika. Robił co mógł nowy burmistrz Ignacy Samborski korzystając z miejscowych cyrulików. Były to straszne dni, ludzie umierali masowo, chowano ich poza miastem w wyznaczonych do tego celu tzw. cmentarzach epidemiologicznych. Wreszcie Cholera zebrawszy obfite żniwo ustała. Rozpoczęto liczenie ofiar epidemii, jak to zrobiono? Ano przez kościoły, które oddawały ostatnią posługę. W przypadku obu parafii: unickiej i katolickiej nie było z tym większych problemów. Liczby były konkretne i precyzyjne, problem powstał gdzie indziej. W mieście bowiem znajdowała się duża gmina żydowska i kiedy próbowano ustalić liczbę zgonów z przyczyny epidemii otrzymano informacje iż była ona nie wielka, i że ogólnie zmarło ledwie 50 osób, kiedy tuż obok ofiar było kilkaset. Jak to zapytacie było możliwe skoro ani kordonu nie było, ani izolacji, ani niczym ludność nie odbiegała w dbałości o higienę od pozostałych? A właśnie. Izolacja była tyle, że informacyjna, hermetycznie zamknięta. Cmentarz tj. kirkut pod nosem. Według postronnych świadków nocą chowano tam zmarłych w wyniku epidemii, czemu nocą po kryjomu? Bo to za blisko miasta. I rzecz zdumiewająca, nikt nie wiedział ilu. Dlaczego? A dlatego moi drodzy, gdyż część zmarłych, chodzi o dzieci nie była nawet zgłoszona do urzędu, że w ogóle przyszła na świat! Dlaczego? Trzeba było przecież zapłacić za nie podatek, więc zgłaszano tylko te które były już starsze i nie dało się ich dłużej ukrywać przed otoczeniem. Tak do dziś nie wiemy ile było naprawdę ofiar cholery w Sokołowie w roku 1855. Wiemy jedynie o 782, a to czego nie wiemy dodane do tego zapewne daje ponad tysiąc. Kolejna wielka epidemia cholery miała nadejść w 1892 r.
Dziś o wszystkich tych strasznych chwilach, gdy śmierć chodziła z kosą po uliczkach miasteczka na imię mając Epidemia przypomina wciąż i ostrzega drewniany kościółek św. Rocha, przez wezwanie swojego patrona, że trzeba pamiętać, zapobiegać, uświadamiać o zagrożeniach, a nie podśmiewać się, bo ktoś nie zbyt rozgarnięty będzie twierdził, że coś takiego nie istnieje i krzyczał iż szepionki są niepotrzebne, a transfuzja krwi ratująca drugiemu człowiekowi życie pozbawi go duszy i że to grzech śmiertelny.
Foto/Tekst Ewa K. Skarżyńska i Dariusz M. Kosieradzki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz